Strona TMP – Towarzystwa Miłośników Polanicy

Niech upływający czas nie oddala jej od nas – Pamiętajmy o Grażynie Redmerskiej

5 lutego 2024 roku, w samo południe, na polanickim cmentarzu, uczestniczyliśmy
w ostatniej drodze Grażyny Redmerskiej. Żegnała Ją rodzina, władze miasta,
przedstawiciele jednostek organizacyjnych gminy, organizacje pozarządowe, bliżsi i dalsi znajomi. Żegnały Grażynkę koleżanki i koledzy z ławy szkolnej i z okresu pracy zawodowej. Pozostał żal, smutek w sercach i kwiaty złożone na grobie w dowód szacunku i sympatii.
Każde życie jest wędrówką, kiedyś się zaczyna i kiedyś się kończy.

Wierna swoim ideałom i korzeniom, z których wyrosła, strażniczka domowego ogniska – jedna z trójki dzieci w rodzinie Jana i Genowefy Midurów. Była Żoną Janusza i kochającą Mamą Kasi, o której sama mówiła: „To mój jedyny skarb i spełnienie matczynej misji”. Odeszła 31 stycznia br. Towarzyszące problemy zdrowotne, których w wielopokoleniowej rodzinie nie brakowało (jak wspomina Mąż), wpłynęły na to, że Grażynka stała się osobą bardzo odpowiedzialną, konsekwentną, zdyscyplinowaną. Dbała o dobro rodziny, właściwe relacje ze znajomymi, z sąsiadami zamieszkującymi w tym samym budynku od lat pięćdziesiątych: Panią dr Julią Woytowicz i Państwem inż. Krystyną i Jerzym Michalskimi. W mowie pożegnalnej, Agata Winnicka – wiceburmistrz Polanicy, podkreśliła wieloletnią pracę Grażyny Redmerskiej na rzecz miasta, jej duży wkład w upowszechnianie wiedzy o historii Polanicy – ludziach i wydarzeniach. Czując się w pewnym stopniu spadkobiercami artykułów i opracowań, na pewno będziemy kontynuować kronikarską pracę Grażynki dla dobra i rozwoju naszego miasta. 
Gdy zaproponowano, abym napisała wspomnienia o Grażynce, zastanawiałam się jak, w kilku słowach, opowiedzieć o życiu osoby tak oddanej Polanicy, jej Mieszkańcom i ich życiu. 
Jak zapisały się nasze wspólne szkolne lata w mojej pamięci?
W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku – nasze dzieciństwo to czas beztroskiej swobody i bezpieczeństwa gwarantowanego przez rodziców, którzy przybyli z różnych stron Polski, a nawet zakątków świata. Nie był to łatwy czas. Z niektórymi obchodził się w sposób szorstki i bezkompromisowy. My jako dzieci marzyliśmy o jednym – mieć swój świat. Mieszkając przy sąsiednich ulicach: Warszawskiej (gdzie wraz z trójką dzieci w budynku nr 8 od 1952 r. mieszkała Grażynka z rodzicami), ulicy Owczej i Daszyńskiego (obecnie ul. Harcerska), znaliśmy się wszyscy i spędzaliśmy wspólnie czas. Integracja i relacje między nami były właściwe dla rówieśników w tym samym prawie wieku. I choć Grażynka i inne jej koleżanki były o trzy lata młodsze, to zostały zaakceptowane przez tzw. „starszyznę”. Było nas niewielu – stąd wzajemnie siebie potrzebowaliśmy. Na zaufaniu i twórczej fantazji budowaliśmy rzeczywistość rodem z lektur: „Timur i jego drużyna”, „Chłopcy z Placu Broni”, czy „Szatan z siódmej klasy”. Jak wszystkie dzieci mieliśmy wspólne cele i marzenia. Potrzebowaliśmy przestrzeni, dużo przestrzeni. Nawet wspomniane ulice anektowaliśmy i należały do nas. W zależności od pory roku: zimą były trasami zjazdów i ślizgawek, a latem, wraz z okolicznymi podwórkami, zamienialiśmy je na boiska. Zależało to od wielu czynników, z którymi przyszło nam się mierzyć. W szkole opowiadaliśmy co się udało, w czym zaliczyliśmy klęskę – niestety, czasami kończącą się interwencją rodziców w stylu właściwym dla tamtych lat. Na punkt kontaktowy wybraliśmy poniemieckie groby przy ul. Daszyńskiego i ul. Owczej w cieniu obsypanej owocami jabłoni (co też nie było bez znaczenia w tamtych czasach). Omawialiśmy strategie działań i przygotowywaliśmy kolejny wypad w las na Wzgórzu Marii. Grażynka wraz z Basią (koleżanką, która wyjechała do Niemiec), będące członkiniami drużyny, odpowiadały za „poufną korespondencję”, składaną pod jedną z trzech nagrobkowych płyt. Wszystko, co działo się w stworzonej przez nas przestrzeni, traktowaliśmy bardzo serio, za nieposłuszeństwo były kary, za np. wygrany mecz nagroda. Stąd też nostalgia i przywiązanie tak wielu z nas do tamtych pięknych dni. Będąc w okresie szkolnego dorastania, chodziłyśmy do różnych klas w tej samej szkole podstawowej (szkole nr 2 w Polanicy-Zdroju), na różne kółka zainteresowań, na SKS-y. Uczyli nas ci sami, zacni i wytrwali w swojej pracy, nauczyciele pod batutą (w znaczeniu dosłownym i w przenośni) kierownika Franciszka Wytyczaka – m.in. jakże wymagającego nauczyciela śpiewu. Był to czas tworzenia własnego wizerunku i odnajdywania siebie. Ćwiczenie zasad zdrowej rywalizacji, prezentowania swoich zalet i ukrywania wad. Te koleżeńskie relacje z Grażynką łączyły nas do momentu ukończenia szkoły podstawowej. Część koleżanek i kolegów wyjechała z Polanicy w inne rejony Polski, inni wyjechali z kraju do Niemiec, Anglii, Izraela czy Kanady. Pozostały wspomnienia i sporadyczne ich przyjazdy w odwiedziny do „starych” znajomych. Później był okres szkoły średniej – to już zupełnie inna rzeczywistość. Nadszedł czas studiów i pracy zawodowej, w którym kontakty były okazjonalne.
 
Po roku 1998 
Po tych latach zmieniło się wiele. Los zbliżył nas ponownie. Jednakże okoliczności i miejsce naszego spotkania nie były przypadkowe. Działalność statutowa i linia programowa Towarzystwa Miłośników Polanicy dawały możliwość powrotu do przeszłości. Nie było już, co prawda, znajomych krajobrazów, bliskiej nam rzeczywistości, którą zmieniło życie, ale pozostała nasza MAŁA OJCZYZNA. Przekonane byłyśmy, że dla naszej genius loci (ducha miasta) warto, a nawet należy pracować i tworzyć. Dla wielu osób będących w Towarzystwie były to przesłanki wystarczające. IX kadencja TMP, w której Zarząd działał w trudnych realiach, ponieważ odbiorcy naszych wysiłków mieli różne oczekiwania. Graśka (bo tak się do niej zwracaliśmy), jako sekretarz Towarzystwa, zawsze sygnalizowała swoją aktywność, chęci i optymizm, którym zarażała dookoła. Wszyscy pamiętają, że koniec lat 90. to czas klęsk żywiołowych, gdzie po powodzi w powiecie kłodzkim w 1997 r., w 1998 r. poddani zostaliśmy kolejnej próbie, bo powódź dotknęła Polanicę. Miasto leczyło rany, dźwigając się z popowodziowej traumy. Grażynka w tym czasie, współpracując z różnymi dokumentalistami, pisze artykuły i wraz z mężem (w imieniu TMP) – gromadzi bogaty fotograficzny materiał zdarzeń. TMP mieszcząc się w „drewnianym domku” przy ul. Zdrojowej 13 (obok koryta rzeki), doświadczyło strat materialnych, jak również w kompletowanych archiwaliach. Powaga chwili i zarządzanie całym obiektem wymagało od Zarządu zaangażowania w problemy na różnych kierunkach. Także dzięki Grażynce dokumentacja popowodziowa była kompletna, a w Jej rękach bardzo bezpieczna. 
Oprócz sytuacji ogólnej, Towarzystwo, jako organizacja, było po trudnych przejściach. Dokonują się zmiany kolejnych prezesów – umiera Karol Klich, VIII kadencję kończy Wiesław Lewicki, następna kadencja i nowe wybory tuż, tuż. Od 1999 r., zaczynamy współpracę, jest to nowy rozdział w naszych relacjach. Kolejny raz, w zarządzie TMP w latach 1999–2003, Grażynka powołana zostaje na jego sekretarza. Jest osobą z 23-letnim stażem członkowskim i doświadczeniem na wielu funkcjach: od sekretarza organizacji, wiceprezesa, redaktor gazety, komisarza wystawy i redaktor naczelnej. Jako kierująca organizacją – rozpoczęłam współpracę z Graśką, szukając w Niej cech, które znałam z dzieciństwa. Szybko jednak zweryfikowałam swój punkt widzenia. Jak się okazało, miałam do czynienia z dojrzałą już osobowością, zainteresowaną pracą z ludźmi i na rzecz ludzi. Osobą nastawioną na dużą tolerancję reagowania i oceny innych. Grażynka surowsza była dla siebie i bliskich (wg zasady: od siebie wymagaj więcej, niż oczekują od ciebie inni). Wnosząc zdanie odrębne – zawsze przedstawiała racjonalne argumenty i sposób rozwiązania problemu. Potrafiła dotrzeć do każdego człowieka. Podjęcie przez TMP zadania opartego na pracy naukowej pt. Organizacja życia politycznego, gospodarczego i społecznego w miastach Polanica, Duszniki, Kudowa w latach 1945-1950 pomogło w wykazaniu Jej najlepszych cech: aktywności przy organizacji wystawy „Oni byli tu pierwsi…” oraz pracowitości, dokładności, wytrwałości w osiąganiu celu wyznaczonego przez zarząd. Kilkumiesięczne kompletowanie dokumentacji do wystawy, oparte na dobrych relacjach z mieszkańcami spowodowało, że nie tylko wszystkie drzwi do których zapukaliśmy się otwierały, ale bardzo częste dzielenie się historią swoich rodzin dawało świadectwo pełnej empatii i zrozumienia. Bezpośrednie relacje ze społecznością były także kluczem w pozyskiwaniu materiałów do wielu artykułów w Nieregularniku Polanickim, którego redaktor naczelną Grażynka była od 2001 r. Praca na rzecz miasta, to druga natura Graśki. Z okruchów historii i wyszperanych opowiadań, zawsze to, co przykrywała warstwa najgrubszego kurzu, przyciągało Jej uwagę. Tak mówiła: „To są cacuszka, które ukryte najgłębiej czekają, aby je odkurzyć – już nie dla tych, którzy byli, ale dla tych, którzy są i tych co przyjdą”. W tym momencie, niestety nie zgłębiałam tych słów. Była wsparciem podczas wielokrotnych naszych pobytów w Archiwum Państwowym, gdzie fascynacja pożółkłymi dokumentami dotyczącymi ludzi – dla nas nieanonimowych, wprawiała w stan zapomnienia, że są jeszcze obowiązki rodzinne i Jej wszechobecna choroba.
Niech ten fragment wspomnień (a jest ich jeszcze wiele) przybliży Grażynkę, jako osobę o wielkim oddaniu dla naszego Miasta, któremu poświęciła znaczną część swojego życia, aż do ostatnich dni. 
 
Grażynko, skoro dotarłaś do tej niebiańskiej przestrzeni, to przekaż, że:
Ta ziemia – to miasto – to Twój Dom
Szanuj go, chroń od zła
I chwal, gdzie tylko możesz.
Nie mówimy ŻEGNAJ, lecz DO ZOBACZENIA. 
 
Jolanta Bachry